sobota, 18 stycznia 2014

47 roninów.

Wczoraj postanowiłam przełamać okropną nudę tego tygodnia i wybrać się przynajmniej do kina. Niestety jak na złość z filmów, które chciałam zobaczyć pozostał tylko film pt. "47 Roninów". ;/ Powiem szczerze, udając się do kina nastawiałam się na godziny udręki i zgrzytania zębów, bo chyba nikt, kto obejrzał trailer, naiwnie nie sądził, że będzie to filmowy majstersztyk. I muszę przyznać, że mile się rozczarowałam. Ale tylko odrobinę. :) 
Historia opowiedziana w "47 roninów" jest historycznym wydarzeniu z początków XVIII wieku, gdy tytułowych 47 roninów (czyli samurajów pozbawionych swojego feudalnego pana), działając ponad prawem, a zgodnie z kodeksem honorowym postanawia dokonać zemsty na urzędniku państwowym winnym śmierci ich pana. Opowieść w japońskiej kulturze nabrała wręcz legendarnego charakteru i zakorzeniła się bardzo głęboko w tamtejszej świadomości; wielokroć była zresztą przedmiotem ekranizacji. Do dziś owi ronini uważani są za bohaterów narodowych, symbol walki o sprawiedliwość nawet za cenę życia. Film jest jednak tylko wariacją na temat. Historia ta była tylko pretekstem do jego stworzenia i została tak przetworzona, aby znalazło się w niej miejsce dla Keanu Reevesa oraz (czarnej) magii, której jest tu co nie miara. Mamy demony, mnichów Tengu i wiedźmy. Rzucanie uroków, las duchów i magiczne stwory...
Moim zdaniem film jest jednak w wielu miejscach niedopracowany, wątki są słabo zarysowane, a aktorstwo średnie, nie uświadczmy także jakiś złożonych dialogów czy głębszej myśli. Za to momentami jest dosyć zabawnie, ale właściwie dzięki jednej z postaci. Całość historii czy tradycji samurajskich jest potraktowana bardzo powierzchownie, nie dziwi mnie więc fakt, że w Japonii film ten nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. 
Bez zarzutu jest natomiast strona techniczna. Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, sekwencje akcji zrobione są typowo pod efekt trójwymiarowy (takie wrażenie odniosłem będąc na seansie 2D), a wszystko to uzupełnia niezła muzyka, ładne widoczki i kostiumy(nie zawsze akuratne, ale przyznać muszę, że stylizowane kimona głównej bohaterki były interesujące). I choć wszystko to cieszy oko, są zwroty akcji, jest dramat i romans, walka i poświęcenie to całość nadal pozostaje nader przewidywalna i patetyczna, na pograniczu tandety/kiczu. 
Jest to przyzwoite, kolorowe widowisko lecz film nie potrafi ukryć pustki, która tkwi w jego centrum. Idąc z takim nastawieniem do kina, po seansie nie będzie zawodu i poczucia, że pieniądze poszły na marne. Skłamałbym jednak, mówiąc, że odczekanie i obejrzenie jej później w domu na DVD będzie błędem. 
-------------------------------------*~~~~~~~~~~*------------------------------------------

Teraz tylko czekam na Oscary, wtedy może wróci kilka seansów, któregoś z przegapionych filmów. :)


Pozdrawiam. 

1 komentarz: